marzec 12

Miód pitny przepis cz.2 Warsztat

Przed nami drugi punkt cyklu „jak zrobić miód pitny”. Tym razem na tapecie mamy warsztat czyli co jest nam potrzebne ze sprzętu i wyposażenia aby dokonać owego epokowego dzieła 🙂

Etap Fermentacji:

Miód musi w czymś fermentować 🙂 To coś to przeważnie szklana bańka o różnej pojemności. Do nabycia w marketach, targowiskach itd. Używam takich od 5l do 50l i powoli coraz bardziej przekonuję się, że są po prostu niepraktyczne. Czemu? Bo są pękate i niskie + plastikowy koszyczek z rączkami,  które idealnie nadają się do rwania rajstop płci pięknej, za co owya bańka może wylecieć z hukiem z domu 😉

Rozwiązania znalazłem trzy:

  • wizyta w Biedronce, Lidlu itd i nabycie wina w 5l bańce – niektóre mają nawet szklane uszko. Co ważne, są robione z grubego szkła i ciężko je stłuc. Nie mają koszyczka. Wiele osób robi w tych butelkach nalewki itd.
  • rozwiązanie typu hardcore czyli plastikowa butelka po wodzie mineralnej 5l. Wiem brzmi dziwnie ale przeprowadziłem już eksperymenty z taką butelką jako fermentorem i „dało się”. Wadą jest to, że butelki takie mają bardzo cienkie ścianki i lekkim dotknięciem powoduje się „pyrkanie w rurce” ale niestety w obie strony czyli zasysamy powietrze z otoczenia. Zaleta – koszt.
  • rozwiązanie dla większych nastawów… Okazuje się, że niektóre browary np. Ukraińskie, niektóre Czeskie itd. zaczynają lać piwo do plastikowych kegów, które potem się wywala. Zasadniczo jeśli rozszczelnimy taki keg (uwaga – może wystrzelić!!!!), pozbędziemy się resztek piwa i wysterylizujemy to mamy idealny fermentor. Butle są wysokie, mają 30l pojemności. Wadą są, jak w przypadku butelek po wodzie, cienkie ścianki. Koszt: zero. Używam ich z powodzeniem do win domowych. Dostępność: trzeba mieć kontakt z jakąś knajpą lejącą piwa regionalne.

Drugi element to zatkanie fermentora. Tu potrzebujemy korka ale, co ważne, szukajcie tych białych z siliconu. Powód prosty – nie śmierdzą gumą i nie kruszą się jak czerwone z naturalnego kauczuku. Uprzedzam, żeby ktoś nie wpadł na pomysł kupienia korka bez dziurki… fermentacja produkuje gaz i zamknięcie tego na amen skończy się bardzo spektakularnie… i naprawdę malowanie ścian będzie waszym najmniejszym problemem.

Trzeci element – pociesznie wygięta rurka do korka. Kiedyś używało się szklanych ale obecnie można już kupić plastikowe. Zasadnicza zaleta: plastikowej nie złamiesz co szklanym zdarzało się permenentnie.

Etap pośrednie

Czyli wlewanie, wylewanie, przelewanie, zbieranie miodu znad osadów itd. Na pewno przydaje się tu lejek i to taki z szerokim ujściem. Wbrew pozorom wlanie lekko scukrzonego miodu do bańki nie jest takie proste i łatwo można udekorować sobie całą kuchnię miodem. Przydaje się też prosty i niezastąpiony przyrząd winiarsko-miodosytniczy w postaci rurki plastikowej o średnicy ok 1cm. Można to nabyć na metry, można nabyć wersję z pompką itd. W każdym razie doskonale przydaje się do łatwego ściągania miodu znad zalegających na dnie osadów drożdżowych.

Etap korkowania

Tu zasadniczo potrzeba nam butelek i korków. Jeśli chcesz lać miód do używanych butelek i zatykać używanymi korkami to korek przeważnie da się wcisnąć ręcznie. Jeśli jednak zakupisz nowe korki (tona tego jest na Allegro) i będą to korki bez stożka to niestety czeka cię zakup korkownicy – ręcznie się nie da. Te najprostsze korkownice kosztują po 15-20PLN. Te bardziej skomplikowane np. dwu ramienne, trzy ramienne potrafią i 100 pln kosztować. Wersje profesjonalne tj. stołowe idą już w setki złotych. W każdym razie te najprostsze spełniają swą rolę wystarczająco dobrze, co nie znaczy, że nie trzeba mieć pary w rękach, żeby zakorkować coś taką korkownicą.

Ważnym elementem jest tu jeszcze chemia pt. pirosiarczyn do sterylizacji butelek i sprzętu. Do kupienia w marketach czy allegro. Tych środków sterylizacyjnych jest sporo i można użyć czegoś innego. Zaznaczam, że jest to ważny element i nie wolno odpuścić sobie czystości bo łatwo można stracić nastaw przez infekcję bakteryjną – szczególnie gdy używasz wielokrotnie tych samych butelek a ktoś nie przemył ich od razu po wylaniu wina czy miodu. Głupio patrzeć w twarz kolegi, któremu podarowałeś miód na prezent, gdy ten mówi ci „ten twój miód był jakiś taki kwaśny i wylaliśmy go”… a ty uświadamiasz sobie, że nie wysterylizowałeś butelek.

No to i na tyle. Niedługo część kolejna tj. wstawianie miodu do fermentacji.

 

Spis treści:

marzec 8

Miód pitny przepis cz.1 Składniki

Rozpoczynam cykl pt. jak zrobić swój pierwszy, własny miód pitny.

W kolejnych częściach będę opisywał jak zrobić własny miodek w wersji dla amatorów czyli tak, żeby było łatwo i „się dało”. Przepis będzie opierał się na miodzie gryczanym (wyraźny smak, przewidywalny efekt) i będzie to trójniak – czyli 2 porcje wody, 1 porcja miodu. Taki miód w miarę szybko fermentuje i dojrzewa – co ważne: nie musisz czekać 10 lat na półtoraka, żeby ocenić czy pasuje ci ta zabawa! Trójniaka daje się pić po 3-4 miesiącach od wstawienia, nie jest to mistrzostwo ale już wiadomo czy mamy klęskę czy sukces. Warto tu zaznaczyć sprawę dojrzewania: zdarzało mi się zrobić miodek, który przez pierwszy rok nie nadawał się do picia… ale jak poleżał sobie to raptem okazywało się, że jest całkiem niezły. Mając więc w ręku nieudany produkt – nie wylewaj go, załaduj go w butelki i umieść na dnie piwniczki…. po 2-3 latach sprawdź czy przypadkiem nie masz właśnie w ręku czegoś genialnego. Jeśli coś ci nie będzie szło to uwierz w stare „urban legend” opisujące zapomniane w piwnicach bańki z winem, które po iluś tam latach raptem okazywały się genialnym trunkiem. Co prawda te opowieści o wyciąganiu wina z bańki po takim czasie to wierutne bzdury ale jeśli takie wino leżało już oczyszczone w butelce to byłbym skłonny w to uwierzyć bo, jak wspominałem już, sam się z tym spotkałem.

Chciałbym tu zaznaczyć: zrobienie własnego miodu jest zasadniczo proste i łatwe. Warunkiem jest zachowanie czystości, sterylizowanie naczyń, butelek itd. O zakażenie bakteryjne nie jest trudno ale nie ma też co demonizować – po prostu pilnujmy się i tyle. Miód dużo wybacza i rzeczy, które przy piwach kończą się wadami trunku, to przy miodach spokojnie przechodzą znikając w tle przypraw korzennych lub smaku samego miodu (dlatego gryka!).

Zakładam, że wstawiasz bańkę 10l i pod tą ilość będę rozpisywał składniki itd.

Krok 1: SUROWCE

  • Zasadniczo najwięcej jest tu wody… Trzeba jednak postawić sprawę jasno – kampanie koncernów piwnych bełkocząca coś o „źródlanej wodzie” i tego typu bzdetach kreując jakieś wzorce wspaniałego piwa… A ludzie powielają te stereotypy na inne trunki z czego powstają mity, że do wina czy miodu to tylko źródlana woda z miejscowości na Ż. Włóżcie to między bajki – większość piwa w Polsce jest robionych na… wodzie z wodociągów czyli pospolitej KRANÓWIE. Co więcej, dla przeciętnego amatora wody to co jest dostępne w sklepie jako woda mineralna, źródlana czy stołowa nijak nie nadaje się do użytku. Po prostu przyjmijcie do wiadomości: KRANÓWA jest tu najlepszym rozwiązaniem i uwierzcie – ma dużo mniejsze skażenie bakteryjne niż to co macie w butelkach w sklepie. Druga sprawa to to, że duża zawartość jonów, kationów itd wcale nie wpływa pozytywnie na trunek – lepiej, żeby ich było mniej niż więcej.
  • To co daje smak: miód… I tu sprawa także jest prosta – otóż należy rozpuścić wici wśród znajomych szukając kogoś kto SAM robi miód i od takiej osoby kupić czysty, nie modyfikowany miód. Zasadniczo należy wykluczyć źródła miodu pt. market, hipermarket itd. – te słowa i „surowiec do miodu pitnego” nie mają ze sobą nic wspólnego. Dla naszego trójniaczka potrzebujemy ok. 3 litrowych słoików miodu gryczanego lub przynajmniej 1l gryki i np. 2l wielokwiatu (będzie mniej czuć grykę ale będzie mocno taniej). Zasadniczo należy uważać na „tajny przelicznik” tj. miód to nie woda 1l miodu nie równa się 1 kg… czyli rozmawiając z człowiekiem od miodów zawsze należy dokładnie pilnować się czy mówicie o kilogramach czy o litrach! Druga sprawa to jakość, jakość i jakość surowca. Pamiętajcie o tym, że miód kupowany poza okresem letnim i wczesnojesiennym (lipiec-październik) praktycznie zawsze jest w stanie stałym. Kryje się tu mały problem, który będę opisywał przy temacie miodów syconych vis nie syconych. W każdym razie – należy uważnie patrzeć na płynny miód w styczniu czy marcu… bo można się naciąć na przegrzany lub z dodatkiem sztucznego.
  • Trzeci składnik: drożdże…. tu koniecznie i bezapelacyjnie: drożdże miodowe, żadnych piekarniczych, gorzelnianych i innych… no chyba, że przeznaczone do słodkich win typu Tokay, Madera, Sherry. Zasadniczo można kombinować ale NIE RÓB tego przy twojej pierwszej próbie. Drożdże nie kosztuje fortuny – wyłożenie 2 czy 3 zł nie zrujnuje twojego portfela… zwłaszcza, że użycie niewłaściwych drożdży może zniszczyć ci nastaw a strata 100pln włożonych w miód boli bardziej niż różnica 1-2 zł w cenie drożdży. Uwaga ogólna – drożdże mają termin ważności: pilnuj go bo po jego przekroczeniu drożdże są słabsze i słabiej ruszają z fermentacją.
  • Składnik czwarty: przyprawy… dla twojego pierwszego miodu sugerowałbym wrzucić do bańki kilka sztuk goździków np. 4-5 szt oraz np. kilka centymetrów kory z cynamonu (kory a nie proszku!!!). To doda przyjemnej nuty korzennej i mocnym aromatem ukryje niektóre wady miodu jeśli trafi ci się jakaś infekcja  bakteryjna.
  • Zakwaszacz… Ogólnie miód musi być zakwaszony – najprostsza metoda to kupić w sklepie kwasek cytrynowy i na 10l dodajemy go około 30-40 gram. TAK, nie mylę się – to 3 do 4 opakowań 10gr kwasku ze sklepu. Swego czasu wzbudziłem nie liche poruszenie w sklepie gdy zabrałem z półki cały kartonik kwasku bo wstawiałem akurat 2 bańki po 30l 🙂 Ale od tego czasu nauczyłem się, że za niewielką kwotę można na allegro kupić od razu 0,5kg…
  • Pożywka dla drożdży. Tu widziałem dwa typy: fosforan dwuamonowy oraz tzw. Activit. Pierwsza to po prostu chemia, która pobudza drożdże i stymuluje ich wzrost. Tania i skuteczna. Druga to mieszanka wieloskładnikowa, której częścią są martwe drożdże, witaminy, minerały itd. Droższa i ogólnie silniejsza. Dodajemy wg. instrukcji na opakowaniu.

To tyle o surowcach… następny rozdział będzie o tym „w czym” i co będzie potrzebne z narzędzi.

 

Spis treści:

październik 7

Winogrona dojrzewają…

No i widać, że jesień w pełni… Tym razem zawitał do mnie kolega Paweł z wiaderkiem winogron z tekstem „zrób coś z tym”…

I teraz ważna rzecz dla osób, które mają podobny problem: KURWA NIE pakujcie winogron DO WIADERKA!!!!! To są ciężkie i delikatne owoce – wsadzenie ich w wiadro, przewiezienie samochodem i przetrzymanie w tym stanie 2 dni zaowocuje tym… prrr nie zaowocuje… zapełni wam śmietnik bo to nie będzie się do niczego nadawało. Winogrona zbieramy tylko i wyłącznie do skrzynek i najlepiej nie układać ich wielowarstwowo. Winogrona zdjęte z krzaka i zgniecione samą swoją masą, zaczynają natychmiast fermentację i z miejsca pokryją się grzybem. Ale niestety ten grzyb jest wiadomością, że możecie szukać drogi do najbliższego śmietnika.

W każdym razie przerobienie winogron na wino jest chyba najprostszą czynnością pod słońcem. Ogólna idea jest taka, że fermentujemy SOK z winogron czyli wypadałoby je, za pomocą praski, wycisnąć. Problem w tym, że mało kto ją ma. Ja tu niestety posiłkuję się elektryczną maszynką do mielenia ale z wsadzonym modułem do tarkowania. Ostrza wybieram te do robienia pasków (jak do kapusty) tak żeby osiągnąć efekt nacięcia owoców i częściowo zgniecenia. Chodzi po prostu o to, żeby drożdże miały jak się dorwać do moszczu a jednocześnie nie niszczyć za bardzo pestek. Pestki same w sobie dają dziwny posmak więc na pewno należy unikać ich rozgniatania a i tak nie za bardzo powinny lądować w nastawie. No ale życie życiem więc zamiast fermentować sok fermentuję starkowany moszcz…

Po zrobieniu z winogron ślicznej paciajki (lub dla bogatszych – osiągnięcie soku) należy to to zaprawić drożdżami i ew. pożywką. Piszę ewentualnie bo winogrona same z siebie nie powinny potrzebować pożywki… ale dodać odrobinę, moim zdaniem, nie zaszkodzi. Wszystko powinno wylądować w balonie, balon zakryć korkiem z rurką i pozamiatane. Co do samych drożdży to wizyta na allegro powinna rozwiać waszą niepewność… mała tylko uwaga – kupujcie drożdże do WIN a nie do gorzały.

W zależności od słodkości winogron można ew. dodać trochę cukru… Wiadomo, że drożdże żrą cukry i to tak naprawdę ich ilość decyduje o mocy wina. No a do kompletu Polska nie jest krajem słynącym z długiego i w cholerę ciepłego lata (te obecne, 2012, było porażką tak samo jak ubiegłoroczne) więc winogrona do super słodkich to raczej nie należą 🙂 Moim zdaniem trochę cukru można dodać… bez przeginki ale tak na 10l moszczu to ja kilo wrzucam.

Po kilku dniach zauważycie, że nastaw bardzo mocno się rozwarstwi a rurka fermentacyjna będzie terkotała jak głupia. Ja ogólnie mieszam nastaw, tak raz-dwa razy dziennie, co by równomiernie fermentowało i żeby pływające na powierzchni skrawki owoców, też miały dostęp do drożdży. Po jakiś dwóch tygodniach, jak moszcz zostanie już w większości przetrawiony przez drożdże, zlewam wino z bańki tak żeby pozbyć się skórek, pestek i ogólnie tak, żeby przejść do etapu docelowego tj. fermentacji soku. Taki fermentujący sok zostawiam jeszcze na miesiąc w bańce. Po tym czasie wino sklaruje się samo i będzie gotowe go zlania w butelki. Tu pojawia się pewien problem bo jeśli zlejemy do butelek fermentujące jeszcze wino to zrobimy sobie śliczne granaty lub, przy odrobinie szczęścia, TYLKO wino musujące… Rozwiązania są dwa: a) trzymać sobie to wino radośnie w bańce aż drożdże same wyzdychają tj. np. 3 -4 miesiące i dopiero wtedy przejść do etapu picia… Czyli tak naprawdę dojrzewamy wino jeszcze w bańce i pijemy od razu dojrzałe b) używamy jakiegoś preparatu do stabilizacji i sterylizacji wina, który wybije drożdże. Metodę b) często stosuje się do win słodkich gdy chcemy zastopować fermentację co by słodkość dalej pozostała w winie. Co do a) to jeśli w winie nie będzie już pestek, skórek itd oraz nie będzie na dnie zbyt dużo osadu drożdżowego to można to trzymać w bańce naprawdę długo. Wymienione „obiekty niepożądane” wpływają na smak wina i nie powinny mieć zbyt długo styczności z młodym winem.

Ogólnie – świeże wino i ogólnie wino nie lubi się z powietrzem… powód prosty: bakterie itd. Łatwo jest skwasić wino w czasie przelewania itd. Szczególnie narażone na to jest młode wino gdzie nie ma jeszcze dużo środka odkażającego w postaci alkoholu. Piszę to dlatego, że omawiana powyżej metoda a) często kończy się tym, że zlewa się karafkę i zostawia wino dalej w bańce. Pamiętajcie, że te ubytki cieczy zostaną uzupełnione powietrzem zawierającym różne drobnoustroje – to idealna metoda na zepsucie wina. Lepiej zlać to raz w butle i otwierać po flaszce…

Co dalej?? … pijemy 🙂

Kategoria: Wina | LEAVE A COMMENT
październik 3

Cydr: domowy przepis

Widuję przepisy w różnych miejscach i kiedyś szykowałem cydr wg. nich… ale obecnie spróbowałem zrobić to po swojemu i uważam, że osiągnąłem dużo lepszy wynik. Kiedyś popełniłem ten wpis ale poniższy to aktualizacja wynikająca z doświadczenia 🙂

Ogólnie: wynikiem poniższego przepisu jest CYDR WYTRAWNY. Zaznaczam to wielkimi literami. Ja takie uwielbiam i w końcu osiągnąłem to co mi smakuje. Kierunkiem rozwoju był smak Aspall’a lub Strongbow’a ale w wersji naturalnej i bez chemii.

Na początek należy dorwać się do jabłek. Ja tu szukałem długo i namiętnie starych odmian tj. antonówki, szarej renety, koszteli. Proporcję ustawiałem tu na ok. 70/30 gdzie jabłka kwaśne to ok. 30% a słodkie i najlepiej czym bardziej „ogrodowe” tym lepsze, to pozostałe 70%. Oczywiście atakuję głównie jabłka jesienne.

Drugi składnik to odrobina aronii. Daje ona cydrowi czerwonawy kolor i bardziej wytrawny smak. Z tą aronią to w sumie pewne odstępstwo od stylu ale uważam, że warto 🙂 Ta odrobina to ok. 2l soku lub 300-400gr poszatkowanych owoców na 25-30l nastawu.

Krok pierwszy to sokowirówka… i jedziem z jabłkami. Wydajność powinna wynosić ok. 50-70% czyli z 40kg jabłek osiągniemy ok. 20-28 litrów soku. W czasie wirowania do soku należy dodawać niewielkie ilości kwasku cytrynowego – ja wrzucam tak lekko na czubek łyżeczki na litr soku. Kwasek powoduje, że sok nie ciemnieje. Uważać trzeba na wirowanie bo: a) można sobie ślicznie udekorować jabłkami ściany kuchni (Szymon – dzięki) b) w czasie wirowania coś wydziela się z jabłek co u niektórych powoduje odruchy alergiczne np. problemy z oddychaniem. Sam mam ten efekt więc wirowanie robię w turach po max 15kg. W wyniku wirowania otrzymamy sok ale także pianę… zasadniczo powinniśmy się jej pozbyć ale ponieważ zawiera odobinę soku to jakoś tak szkoda… Po zakończeniu fermentacji i tak opadnie więc przeważnie daję sobie spokój.

Czemu właśnie sokowirówka? Ano robiłem kilka wersji cydrów na jabłku mielonym i wychodzi mi na to, że to nie to. Przy mieleniu okazuje się, że 2/3 nastawu to moszcz w formie papki, który niby rozpada się i opada na dno, niby to jakoś tam się dzieje ale wynik fermentacji bardziej pasuje mi do wina jabłkowego niż do cydru. Cydr moim zdaniem nie powinien być tak mocno „jabłkowy” – wiem brzmi głupio, że produkt z jabłka ma być mało jabłkowy… ale faktem empirycznym jest, że fermentacja soku daje inny wynik niż fermentacja moszczowa i ta druga nie do końca mi pasuje.

Sok ląduje w bańce. Ja używam 30. litrowych i zatykanych korkiem. Tu pojechałem ciut po bandzie bo okazuje się, że niektóre browary dystrybuują swoje piwo w plastikowych kegach jako bezzwrotne. A ja po prostu dorwałem się do takich kegów, wywaliłem zawory i w ich miejsce władowałem korek 53mm i rurkę 🙂 UWAGA te kegi po wypróżnieniu mają w sobie gaz pod bardzo dużym ciśnieniem, trzeba wyjątkowo ostrożnie wyciągać zawór bo można sobie krzywdę zrobić. Ja cążkami obcinam po jednym zatrzaski i jak zaczyna syczeć to zostawiam aż przestanie. Obcinanie bez umiaru kończy się spektakularnym wystrzałem. Testuję też obecnie fermentację jak przy piwie domowym w fermentorze w formie wiadra bez rurki czyli de facto otwartej fermentacji… nie wiem co z tego wyjdzie ale dam znać za jakiś czas…

Proporcje…. Próbowałem dwie wersje tj. 100% soku i druga: 80% soku + 20% wody + 1kg cukru. Wersja 100% jest bardziej esencjonalna ale obie są bardzo dobre.

Sterylizacja soku… Można to zrobić na dwa sposoby tj. pasteryzacja czyli gotowanie soku… ja tego nie robię – uważam, że taki sok traci aromat a o witaminach itd to nawet nie wspomnę. Druga metoda to siarkowanie pirosiarczynami… tego też nie robię. Podsumowując – mam to gdzieś i nie tykam soku, jadę na żywcu.

Teraz ciąg dalszy… do nastawu dodaję pożywkę i drożdże. Pożywki daję dwie: fosforan dwuamonowy i aktivit czyli pożywkę aktywną przygotowaną z martwych drożdży. Może przedobrzam i na jednej pożywce też pójdzie ale skoro mam obie to czemu nie. Z drożdżami jest inna sprawa tj. zasadniczo daję drożdże cydrowe, da się je kupić na allegro, ale dodaję też drożdże od miodów pitnych. Ogólnie cydrowe nie wyfermentują zbyt wysoko i cydr pozostanie słodkawy a mi zależy na wytrawności więc stąd te drożdże miodowe. Miodowe zbyt wysoko nie pofermentują ale jest lepiej. Na pewno przejechałem się na drożdżach pt. Bayanus to są drożdże wyjątkowo wysoko alkoholizujące i wyżerają cukier do zera, no i wydaje mi się, że pozostawiają niemiły posmak. Najczęściej używa się ich w gorzelnictwie gdy nastaw będzie później destylowany a nie pity i pewnie wtedy ten posmak się ulatnia. Inna sprawa, że żrą one cukier bez opamiętania i cholernie ciężko je wybić – McGywery się znalazły. Cydr po potraktowaniu takimi drożdżami jest niesmaczny… proponuję unikać.

Teraz czekamy ok. 3 do 6 tygodni. W tym czasie możemy obserwować wariactwo w rurce. Czasami zdarza mi się, że rurka terkoce jak z karabinu maszynowego 🙂 Po tym czasie cydr sam powinien się sklarować. Omawiana wcześniej piana opada na dno. Napój jest gotowy.

Kolejny krok to zlanie do butelek. Tu operację załatwiam tak, że biorę drugie naczynie (w tej roli idealnie sprawdza mi się fermentor piwowarski z kranikiem) i zlewam do niego cydr z nad osadu. Czasem przetrzymam to dzień w fermentorze, żeby to co podniosło się z dna przy zlewaniu ładnie osiadło. A potem jazda do butelek. Jeśli chcę, żeby był gazowany to do każdej butelki dodaję pół łyżeczki cukru. Ten zabieg wytworzy gaz ale cydr powinien wtedy stać jeszcze ok. tygodnia w cieple, żeby drożdże zrobiły swoje. Potem piwnica na kilka tygodni… ale tak naprawdę już przy zlewaniu cydr nadaje się do picia… dojrzały jest lepszy ale „da się” 🙂 Wariant bez gazu i cukru powinien pozostać klarowny. Z gazem będzie miał na dnie osad drożdżowy jak przy piwach pszenicznych.

No i na koniec pijemy 🙂

Jeśli macie jakieś własne opinie o powyższym lub kiedyś zrobicie wg. tego przepisu to dajcie znać…