Właściwie powinien zwać się grzańcem „co się nawinie” 🙂
Cała idea jest prosta: robimy imprezę… najlepiej zimą, jesienią albo wczesną wiosną – byle było zimno. Doskonałe miejsce to ogródek działkowy albo coś podobnego. Tak, żeby mocny grzaniec ogrzewał a nie przegrzewał. Ludzie mają przynieść ze sobą „cokolwiek”… wino, piwo itd. Warto tylko pilnować proporcji – tak pół na pół wino do piwa.
Drugi krok to urządzenie zwane kozą plus garnek cirka 5-7l lub ognisko i kociołek. Używanie urządzenia zwanego kozą jest proste: rozpalamy, na górze ustawiamy garnek i tyle. Z ogniskiem jest trudniej bo nie powinniśmy przegotowywać grzańca co niechybnie się wydarzy jak powiesimy go nad ogniskiem – wystarczy go podgrzać do 70-80C. Przeważnie rozwiązujemy to tak, że przy ognisku układa się kamienie i na nich stawia kociołek. Nie w same ognisko z lekko z boku, żeby temperatura nie była zbyt wysoka.
Składniki:
- wina – różne… najlepiej słodkie. Klasyczne jabole sprawdzają się tu doskonale.
- piwa – czym tańsze tym lepsze
- pomarańcze
- goździki
- cynamon w pałkach
- miód
Przyrządzanie jest w sumie proste i podaję tu proporcje na garnek 7l. Otóż wlewamy do niego ze 2 wina i ze 4 piwa. Do kompletu bierzemy dwie pomarańcze i tniemy je na w kostkę albo po prostu dzielimy na np. 8 części. Ważne jest, żeby ponacinać błony między komorami pomarańczy, żeby grzaniec miał jak się tam dostać. Potem dodajemy jeszcze z 10 goździków i pałkę cynamonu. Na koniec ważne: miód lub coś innego co dosłodzi nam grzańca. Ja ładuję przeważnie za 2-3 duże łyżki miodu.
Powoli podgrzewamy pod przykryciem mieszając co jakiś czas. Przy ognisku aromatu dodaje zostawienie go otwartego na jakiś czas… z ogniska zawsze coś wpadnie do niego i autentycznie taki grzaniec ma zawsze swój niepowtarzalny smak. Robi się taki bigos w wersji alkoholowej 🙂
Doprowadzamy bełta do jakiś 70-80C. Ma być gorący, nie parzyć jeszcze w usta a najważniejsze nie przegotowany.
Podawanie: małe naczynka. Właśnie – kluczem są małe kubeczki – takie po 100ml. Chodzi o to, że taki grzaniec niesamowicie szybko się wychładza a picie zimnego to już nie to. Lepiej jest więc sztucznie ograniczyć podaż trunku przez zmniejszenie rozmiarów kubków. Lepiej żeby często dolewali a nie pili zimny. Druga sprawa to to, że grzaniec kopie… i to naprawdę mocno. Rozlewanie ludziom dużych kubków kończy się zwałkami. Ogólnie to zdradziecki trunek i trzeba się z nim pilnować – kopie znienacka i mocno.
Co potem… otóż rozlewamy grzańca tak, żeby zostało go jeszcze ze 1/3 kociołka… i dolewamy trochę wina np. kolejną flaszkę, trochę piwa np. ze 2 i trochę przypraw, kolejną łyżkę miodu. Ważne jest to, żeby robić to systematycznie – mamy go wtedy ciepłego cały czas a ludziki nie mają parcia na picie na hejnał „bo jest” – dla mnie to po prostu kultura picia. Kolejne dolewki wina powodują, że grzaniec ewoluuje smakiem. Każdy kubek brany przez uczestnika imprezy będzie inny. Poza tym pozostawianie 1/3 zawsze pełnej powoduje, że miesza się to coraz bardziej. Uprzedzam pytania: to naprawdę jest pyszne 🙂
Co jakiś czas wyciągamy „frukty” z gara i ładujemy nowe. Oczywiście wyciągamy skarb, który mimo tego, że wygląda jakby właśnie opuścił przewód pokarmowy „drogą, którą wszedł”, jest naprawdę pyszny. Takie podgrzane w winie pomarańcze są niesamowite.
To i na tyle… przepis nie raz sprawdzony. Polecam 🙂