kwiecień 20

Grzaniec piwno-winno-grillowy – tym razem w formie vloga

Dziś na tapecie nagrany tydzień temu odcinek o grzańcu grillowym. Ponieważ uwielbiam grille zimowe to jego głównym programem jest grzaniec będący mieszanką piwa, wina i czasami miodu. Na początku pizgało tak, że w niektórych miejscach aż ręce mi się z zimna trzęsły 🙂 Ale potem wyszłonawet słońce i już było całkiem spoko.

Tekstowy wpis sprzed roku:
http://www.mackiewicz.olsztyn.pl/blog/2013/04/grzaniec-winny-na-zimowym-grillu/

Facebook: https://www.facebook.com/sokzjednorozca

grudzień 26

Indie… to chyba nie miejsce dla piwosza

Na przełomie września i października 2013 miałem okazję wybrać się w końcu na dłuższy urlop. Przez kilka długich lat „nie dało się” ale w końcu jakoś to poszło.

Co tu dużo mówić: Indie to kraj delikatnie mówiąc ciepły – co nie służy piwu. U nas temperatury w okolicach 30-40C z miejsca kierują do zimnego zaułka, gdzie w spokoju można zbić trochę temperaturę zimnym piwem. Niestety w Indiach nie ma takiego zwyczaju. Do kompletu ich kultura tak nie do końca dopuszcza pojęcia „piwa do obiadu” itd. Co na pewno widać: piwa nie kupisz, jak u nas, w każdym spożywczaku. Aby dostać go do obiadu też trzeba znaleźć odpowiedni bar, bo nie wszędzie podają. Dla alkoholi są wydzielone sklepy i jest ich mało. Mi to przypomina trochę mechanizmy prohibicji tj. to co jest zakazane lub ograniczane jeszcze bardziej ciągnie… i widać to przy sklepach gdzie ludziki tłoczą się a spora część z nich wygląda jakby mocno nadużywała a nie używała w stopniu kulturalnym. Na pewno mogę jednak przyznać to, że będąc tam w 2003 roku takich sklepów z piwem widziałem dużo mniej. Coś więc się zmienia…

Sytuacja jednak wygląda diametralnie inaczej w górach. Nam udało się zwiedzić: Darjeeling i Sikkim. W tych regionach piwo już jest łatwiej dostępne: sklepów więcej i ogólnie jakoś tak bardziej europejski. Niestety jakościowo podawane tam piwa niewiele odbiegają od tego co prezentują niziny.

Tym krótkim wpisem chciałbym wam powiedzieć: jeśli lubicie dobre piwo to jedźcie do Niemiec lub Czech… i trzymajcie się daleko od Indii 😉 Jeśli chcecie zobaczyć przepiękne góry… Sikkim, Darjeeling… i Nepal. Ale nie piwo 🙂

Kategoria: Podróże | LEAVE A COMMENT
kwiecień 18

grzaniec winny na zimowym grillu

Właściwie powinien zwać się grzańcem „co się nawinie” 🙂

Cała idea jest prosta: robimy imprezę… najlepiej zimą, jesienią albo wczesną wiosną – byle było zimno. Doskonałe miejsce to ogródek działkowy albo coś podobnego. Tak, żeby mocny grzaniec ogrzewał a nie przegrzewał. Ludzie mają przynieść ze sobą „cokolwiek”… wino, piwo itd. Warto tylko pilnować proporcji – tak pół na pół wino do piwa.

Drugi krok to urządzenie zwane kozą plus garnek cirka 5-7l lub ognisko i kociołek. Używanie urządzenia zwanego kozą jest proste: rozpalamy, na górze ustawiamy garnek i tyle. Z ogniskiem jest trudniej bo nie powinniśmy przegotowywać grzańca  co niechybnie się wydarzy jak powiesimy go nad ogniskiem – wystarczy go podgrzać do 70-80C. Przeważnie rozwiązujemy to tak, że przy ognisku układa się kamienie i na nich stawia kociołek. Nie w same ognisko z lekko z boku, żeby temperatura nie była zbyt wysoka.

Składniki:

  • wina – różne… najlepiej słodkie. Klasyczne jabole sprawdzają się tu doskonale.
  • piwa – czym tańsze tym lepsze
  • pomarańcze
  • goździki
  • cynamon w pałkach
  • miód

Przyrządzanie jest w sumie proste i podaję tu proporcje na garnek 7l. Otóż wlewamy do niego ze 2 wina i ze 4 piwa. Do kompletu bierzemy dwie pomarańcze i tniemy je na w kostkę albo po prostu dzielimy na np. 8 części. Ważne jest, żeby ponacinać błony między komorami pomarańczy, żeby grzaniec miał jak się tam dostać. Potem dodajemy jeszcze z 10 goździków i pałkę cynamonu. Na koniec ważne: miód lub coś innego co dosłodzi nam grzańca. Ja ładuję przeważnie za 2-3 duże łyżki miodu.

Powoli podgrzewamy pod przykryciem mieszając co jakiś czas. Przy ognisku aromatu dodaje zostawienie go otwartego na jakiś czas… z ogniska zawsze coś wpadnie do niego i autentycznie taki grzaniec ma zawsze swój niepowtarzalny smak.  Robi się taki bigos w wersji alkoholowej 🙂

Doprowadzamy bełta do jakiś 70-80C. Ma być gorący, nie parzyć jeszcze w usta a najważniejsze nie przegotowany.

Podawanie: małe naczynka. Właśnie – kluczem są małe kubeczki – takie po 100ml. Chodzi o to, że taki grzaniec niesamowicie szybko się wychładza a picie zimnego to już nie to. Lepiej jest więc sztucznie ograniczyć podaż trunku przez zmniejszenie rozmiarów kubków. Lepiej żeby często dolewali a nie pili zimny. Druga sprawa to to, że grzaniec kopie… i to naprawdę mocno. Rozlewanie ludziom dużych kubków kończy się zwałkami. Ogólnie to zdradziecki trunek i trzeba się z nim pilnować – kopie znienacka i mocno.

Co potem… otóż rozlewamy grzańca tak, żeby zostało go jeszcze ze 1/3 kociołka… i dolewamy trochę wina np. kolejną flaszkę, trochę piwa np. ze 2 i trochę przypraw, kolejną łyżkę miodu. Ważne jest to, żeby robić to systematycznie – mamy go wtedy ciepłego cały czas a ludziki nie mają parcia na picie na hejnał „bo jest” – dla mnie to po prostu kultura picia. Kolejne dolewki wina powodują, że grzaniec ewoluuje smakiem. Każdy kubek brany przez uczestnika imprezy będzie inny. Poza tym pozostawianie 1/3 zawsze pełnej powoduje, że miesza się to coraz bardziej. Uprzedzam pytania: to naprawdę jest pyszne 🙂

Co jakiś czas wyciągamy „frukty” z gara i ładujemy nowe. Oczywiście wyciągamy skarb, który mimo tego, że wygląda jakby właśnie opuścił przewód pokarmowy „drogą, którą wszedł”, jest naprawdę pyszny. Takie podgrzane w winie pomarańcze są niesamowite.

To i na tyle… przepis nie raz sprawdzony. Polecam 🙂

Kategoria: Inne, Wina | LEAVE A COMMENT
marzec 20

Gust jest jak dupa…

… każdy ma swoją.

Pod tym średnio elokwentnym określeniem kryje się coś co ostatnio daje mi wiele do myślenia a na pewno nabieram dystansu do niektórych „wojujących degustatorów” 😉

Dla przykładu podam akcję z ostatnich czasów gdy wpada do mnie znajomy i podsumowuje, że to co ja uznaję za „słabe” to są zajebiste wina. Oczywiście to taki gość co niesamowicie upiera się na oglądanie półki w piwnicy, na której gromadzę nieudane produkcje… z przeznaczeniem na grzańca bo do niczego innego się nie nadają. Tym razem padło na pół słodkiego merlota. Produkt, który u mnie wzbudza mało miłe uczucia na samym początku układu pokarmowego zwanego pospolicie „cofką”… a gość mi tu wyjeżdża z tekstem, że „nigdy nie pił lepszego wina”. Szczenę z gleby zbierałem szufelką przez kolejne pół godziny 🙂 Co ciekawe nie była to typowa ściema pt. „mam wino za free to posmalę trochę ego winiarzowi”, bo koniecznie chciał nabyć kilka flaszek drogą kupna dla małżonki. Dostał je za free 🙂 a i potem, jego żona zachwalała co to za nie wspaniały produkt.

Drugim przykładem jestem ja sam. Otóż od jakiegoś czasu zmieniono skład piwa pt. Warnijskie z Kormorana. Maciek dodał do niego amerykański chmiel zwany Citrą. Do piwa, które było przeciętne, żeby nie powiedzieć takie sobie… dodano coś co w moich oczach zrobiło z tego produktu naprawdę mega wynalazek. Długo czekałem na lekkie piwo, do którego ktoś dodał Citrę i nie zrobił z tego jakiegoś chmielowego wariactwa typu 80 IBU. Z drugiej strony trzeba stwierdzić, że to piwo z beczki smakuje duuuuuużo lepiej, niż z butelki – aromat cytrusów jest 5x mocniejszy! Autentycznie wpadając do Starej Warszawskiej, jak widzę Warnijskie z kija to właściwie nic innego w kufel nie leję a kubki smakowe po prostu same walca tańczą 🙂 A teraz sedno: barmani opowiadają mi, że wpada ktoś do lokalu, mówi, że zachwalam to piwo na blogu czy facebooku (swoją drogą nie mam pojęcia kto to był 🙂 ) a oni czują w nim DMS czy wręcz twierdzi, że jest zepsute i zwraca do baru.

I weź tu nie podsumuj tego tytułem powyższego posta???

Tak się zastanawiam… istnieje gust idealny? Istnieje „idealne piwo”?? „Idealne wino”??? Powiem to jasno i głośno: NIE! Jednemu smakuje DMS. Drugiemu smakuje chmielenie piwa tak że masz wrażenie, że ktoś ci wciera sosnowe igły w język. Trzeciemu smakuje wino z półki „do wywalenia”. Każdy z nich będzie twierdził, że TO JEST TO. Ktoś z boku popuka się w czoło…

A ja po prostu powtórzę tytuł: „gust jest jak dupa… każdy ma swoją”.

P.S. A na hasło „DMS” to ostatnio wysypki dostaję…